niedziela, 7 sierpnia 2011

III Maraton Karkonoski


 Zdjęcia z III Maratonu Karkonoskiego


Wczoraj, 6 sierpnia, odbyła się trzecia edycja Maratonu Karkonoskiego. Początek nie był zbyt ciekawy, albowiem górna sekcja wyciągu na Szrenicę nie chciała ruszyć, po kilkuminutowym oczekiwaniu w końcu wyciąg ruszył. Były duże emocje, zwłaszcza gdy podczas jazdy krzesełka stanęły - wszystko jednak skończyło się dobrze i dojechaliśmy na górę. Ze względu na tę okoliczność opóźniono start o 20 minut. Potem były zdjęcia pamiątkowe.



Rozgrzewka i start, puszczano nas w grupach 100 osobowych co trzy minuty. Na początku dość ostry zbieg - niektórzy rozwinęli niezłą prędkość.




Potem podbieg aż do Śnieżnych Kotłów i ponownie w dół po wielkich kamieniach, które ze względu na padający w tym rejonie deszcz zrobiły się śliskie i tak bez przerwy: raz w górę, raz w dół.  Niestety, na jednym z tych mokrych kamienistych odcinków w dół, doszło do upadku jednego z zawodników, który skończył się otwartym złamaniem nogi. Na szczęście, pomoc przybyła natychmiast i chorego zabrano do szpitala.



Pierwsza część trasy poszła mi dość dobrze, zgodnie z założeniami na dość niskim tętnie. Niestety, już na pierwszych zbiegach zaczęły boleć uda, pod Śnieżką ledwo biegłem, a podczas podchodzenia na szczyt omal nie zemdlałem - pociemniało w oczach zakręciło się w głowie, dobrze że było czego się złapać. Przytrzymałem się łańcucha, lekko ochłonąłem i przeszło. Na dół nie dałem rady biec, ledwo szedłem. Przy Śląskim troszkę odpocząłem i pobiegłem dalej zmagać się z bólem.

.














Droga powrotna była bardzo trudna, choć było jedno pocieszenie, że już coraz bliżej do końca. Coraz częściej trzeba było maszerować, szczególnie pod górę. Koło Słonecznika lunął deszcz, mokre spodenki nieco rozluźniły mięśnie i ból nieco się zmniejszył i skurcze chwytały rzadziej. I tak dotrwałem do Śnieżnych Kotłów, niby już tak niedaleko i cały czas z góry, ale sił coraz mniej. I w końcu
nadszedł ten upragniony moment, jeszcze tylko ostatni podbieg i meta. Znajomy wybiegł mi na przeciw, by dodać otuchy na ostatnich metrach.  Ostatnie metry i maraton zaliczony.

















Czas bez rewelacji, bo 5 godzi 21 minut, ale zważywszy na to że ledwo mogłem iść od połowy trasy, nie jest źle. A co najważniejsze, dobiegłem! Za rok będzie lepiej.WIĘC DO ZOBACZENIA ZA ROK NA TRASIE SZRENICA - ŚNIEŻKA - SZRENICA.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz